To było wiele lat temu. Moja znajoma pedagog szkolna z jednej z warszawskich szkół podstawowych zapytała mnie, czy nie podjąłbym się pomocy uczennicy z jej szkoły. Ania po pierwszym semestrze w drugiej klasie była oceniona niedostatecznie z większości przedmiotów. Sytuacja była o tyle trudna, że dziewczynka coraz rzadziej bywała w szkole, zamknęła się w sobie, a rodzice zupełnie nie wiedzieli jak sobie z tą sytuacją poradzić. Koleżanka – pedagog pomyślała o mnie, bo stwierdziła, że problem może być głębszy i nie dotyczyć tylko Ani. Przyjąłem wyzwanie.
Umówiłem się z rodzicami Ani na spotkanie u nich w domu. W drzwiach przywitała mnie roztrzęsiona mama Ani i przeuroczy mały urwis, czteroletni Bartuś, Ani brat, który nie odstępował mamy na krok.
Zostałem zaproszony do salonu, w którym przywitał mnie tata Ani, skupiony, sztywny i zestresowany. Drobna, przestraszona dziewczynka dygnęła na powitanie nie patrząc mi w oczy. Najwidoczniej, miała tu miejsce jakaś awantura.
Dzięki luźnej i pozytywnej rozmowie udało się nieco rozluźnić atmosferę, w czym pomógł mały radosny Bartuś. Poprosiłem Anię, żeby poszła pobawić się chwilę z braciszkiem. Zostałem sam na sam z rodzicami i dopiero wtedy zaczęła się właściwa rozmowa.
Mama Ani, księgowa, bardzo szybko po urodzeniu syna wróciła do pracy. Ewidentnie zatroskana o dzieci, starająca się pogodzić pracę z zajmowaniem się domem i opieką nad dziećmi. Bardzo skupiona na synku. Mąż, zawodowy żołnierz, wychowany w tradycyjnej rodzinie, gdzie każdy ma swoje obowiązki, z których powinien się wywiązywać. Ich głównym problemem stały się szkolne niepowodzenia córki, dla której postanowili poszukać kogoś, kto pomoże jej w nauce. Nie byli w stanie wskazać przyczyn takiej sytuacji.
Rozmawialiśmy dość długo. Zadawałem pytania, na które coraz spokojniej odpowiadali. Opisali swoje codzienne życie, jak wyglądają poszczególne dni, kto czym się w domu zajmuje i jakie mają oczekiwania względem siebie. Zapytałem o Anię. Jaka jest, co lubi, co ją cieszy, z kim się przyjaźni, czy ma jakieś hobby, kiedy ostatnio się śmiała. I tu okazało się, że odpowiedź na te pytania przysporzyła rodzicom nieco problemów. Swobodnie mówili o kłopotach, o oczekiwaniach względem córki, skarżyli się na brak zainteresowania z jej strony pracami domowymi, na ucieczki ze szkoły, na złe stopnie i skargi nauczycieli, natomiast określenie jej pozytywnych cech, zainteresowań i źródeł radości wprawiło ich w zakłopotanie. Zapytałem o Bartka.
Bartuś to kochane dziecko. Radosne, inteligentne, bardzo kontaktowe, żywe i kochane. W przedszkolu wszyscy go uwielbiają. Wymaga bardzo dużo uwagi, ale przecież to normalne w tym wieku! Cóż za kontrast w postrzeganiu dzieci...
Zapytałem, czy są gotowi na szczerość z mojej strony i czy chcą naprawdę pomóc Ani i sobie. Uprzedziłem, że uważam, że będzie to wymagało zmian w ich podejściu do niej, zmian w ich postępowaniu, myśleniu i ustalaniu priorytetów. Jeśli by się nie zdecydowali na zmiany teraz, czeka ich jeszcze bardziej poważny kryzys rodzinny, który dotknie wszystkich tak, jak już dotknął Ani. Potwierdzili gotowość.
Zwróciłem ich uwagę na to, jak mówią o Ani, a jak o Bartku. Ania niewątpliwie też zauważa tę różnicę, co może być dla niej źródłem obniżenia poczucia własnej wartości. Zrozumieli, że inaczej traktują chłopca, inaczej córkę. Synek ma mnóstwo praw, dziewczynka głównie obowiązki – również względem brata. Rodzice cieszą się każdym sukcesem chłopca. Z Anią rozmawiają o jej niepowodzeniach i to na nich się skupiają, co także wpływa negatywnie na jej samoocenę, a dodatkowo może powodować niechęć do brata. Bartuś wzbudza w rodzicach same pozytywne emocje, w przeciwieństwie do silnych negatywnych emocji, towarzyszących rozmowom z Anią, o Ani i jej niepowodzeniach. Taka sytuacja może powodować również narastanie poczucia winy u dziewczynki, co z kolei nie sprzyja budowaniu poczucia własnej wartości. To pozytywna samoocena jest warunkiem rozwoju, dążenia do osiągania sukcesów i czerpania satysfakcji z życia.
Doszliśmy wspólnie do wniosku, że sytuacja wymaga, aby postarali się poznać córkę od nowa – poznać jej pragnienia, marzenia, obawy, lęki, źródła radości i smutków. Dokładnie tak, jak to robią z jej młodszym bratem. Umówiliśmy się, że ja zajmę się pomocą Ani w rozwiązywaniu jej problemów szkolnych. Że będę się z nią spotykał co drugi dzień i odrabiał z nią lekcje. Nasza długa rozmowa uzmysłowiła im, że niezwykle ważne jest wspieranie jej, okazywanie zainteresowania nią w jak najbardziej pozytywny sposób i wyłączenie funkcji „krytyki“.
Zrozumieli, że wspólnie musimy odbudować jej poczucie własnej wartości, poczucie bezpieczeństwa i zapewnić wsparcie w sytuacji kryzysowej, w jakiej się znalazła.
Przez kilka miesięcy spotykałem się z Anią. Polubiła naukę. Przestała traktować ją jak klucz do akceptacji przez rodziców i nauczycieli. Poprzez wesołe rozmowy ze mną, zabawowe podejście do uczenia się i docenianie przez rodziców nawet najdrobniejszych sukcesów pozbyła się lęku przed porażką w szkole. Przestała opuszczać lekcje, zaczęła uczestniczyć w zajęciach WF, zaprzyjaźniła się z koleżankami z klasy i uzyskała same pozytywne oceny na koniec roku.
Dużo rozmawiałem z jej rodzicami. Nauczyli się chwalenia – to było dla nich najtrudniejsze. Tata – wojskowy miał najbardziej „pod górkę“. Mama – księgowa też nie miała łatwo. Oboje reprezentowali zawody oparte na poszukiwaniu i eliminacji błędów, co próbowali przenosić na grunt wychowania córki. Efekty były odwrotne do zamierzonych. Zbudowali silne poczucie winy u dziecka, nieświadomie obniżali jej poczucie własnej wartości, budowali kryzys, który zaczął dotykać całą rodzinę. Na szczęście potrafili otworzyć się na zmiany i trafili na mądrą pedagog szkolną, która pomogła im znaleźć drogę do rozwiązania tego kryzysu w odpowiednim momencie,
A co by się stało, gdyby tego nie zrobiła? O tragicznych efektach takich kryzysów często czyta się w mediach. Dzieci pozostawione same, nie widzące innego wyjścia uciekają z domów, popadają w uzależnienia, zapadają na różne choroby lub uciekają od życia. Bo po co żyć, jeśli z każdej strony się dostaje komunikat, że jest się do niczego? Że popełnia się same błędy, że jest się przyczyną problemów, że inni są lepsi. Po co?
Rodzina Ani wykorzystała szansę z wielkim sukcesem. Na zakończenie roku Ania zagrała główną rolę w szkolnym przedstawieniu. Żałuję, że tego nie widziałem. Nie było mnie wtedy w Polsce, ale jak się o tym dowiedziałem, wzruszenie i radość ścisnęły mnie za gardło. Dla takich chwil warto żyć!
0 komentarze:
Prześlij komentarz