Firma Rodzinna – wyzwanie, ale czy szczęście?
Postanowiłem wreszcie zmienić opony na letnie. Pojechałem do pobliskiego, prowadzonego przez przesympatyczne młode małżeństwo, warsztatu.
Pani, zawsze uśmiechnięta, pełna humoru i pozytywnej energii, jak zwykle przywitała mnie zza kontuaru dobrym słowem. Na pytanie, czy da się dziś wymienić opony, odpowiedziała, że musi zapytać męża, bo dziś jest kilka samochodów umówionych, ale może się uda jakoś to pogodzić. Pobiegła do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie mąż, postawny facet z elegancką bródką, zaglądał w paszczę chorego samochodu. Pan wynurzył się z czeluści, przetarł ręce szmatą i, również z uśmiechem na ustach jak jego żona, przywitał się serdecznie. Nie jestem stałym bywalcem tego miejsca, byłem tam może ze 4 razy, ale reakcje państwa są zawsze takie same i czuję się niemal jak dobry znajomy.
Dialogi z państwem z warsztatu zawsze są miłe, dowcipne, ale także wyjątkowo rzeczowe. Zawsze szukają sposobu na rozwiązanie problemu z korzyścią dla klienta, służą pomocą, informacją i dobrym słowem. Widać między nimi wspaniałą nić porozumienia w każdej sprawie. Pani wyszukuje w sieci informacje o częściach, zapisuje pytania, targa opony z bagażnika klienta do warsztatu i z powrotem, zabawia rozmową i jednocześnie prowadzi dialog z mężem na temat rezerwacji terminów, zapotrzebowania na części czy odpowiedzi nawet na najgłupsze zapisane pytania. Mąż z uśmiechem odpowiada, komentuje i naprawia, wymienia, serwisuje i ocenia potrzeby swoich warczących pacjentów.
Po warsztacie snuje się też kilku mechaników. W ogóle ich nie słychać. Robią swoje, nie odzywają się. Może takie mają zadanie… Można by rzec – sielanka.
Czy Taka miła atmosfera jest zawsze i we wszystkich Firmach Rodzinnych?
Czy żona i mąż, wybierając wspólną drogę biznesową jednocześnie wspólnie budują swoje szczęście i dobrostan?
Analizując wiele znanych mi przykładów firm prowadzonych przez małżeństwa, nasuwa mi się sporo, niezbyt optymistycznych wniosków. Bardzo często pomagam rozwiązywać problemy biznesowe i rodzinne właśnie tym przedsiębiorcom.
Zauważyłem pewną prawidłowość – im mniejsza firma i młodsza, tym większy entuzjazm. Chęć współpracy pomiędzy małżonkami jest większa. Jest większa radość życia i nadzieja na sukces.
„Im dalej w las” jednak, tym robi się mniej przyjemnie i optymistycznie..
Problemy biznesowe, a te przychodzą z czasem zawsze, zaczynają zasiewać w relacjach małżeńskich niezgodę.
Rozwój biznesu to nowi pracownicy, delegowanie zadań i odpowiedzialności, konieczność podnoszenia kwalifikacji założycieli firmy. To wyrzeczenia i walka z przeciwnościami losu. Idący ze sobą ramię w ramię małżonkowie pokonują kolejne przeszkody, zdobywają kolejne poziomy wiedzy i doświadczenia biznesowego.
W domu o niczym innym nie potrafią rozmawiać. Całe życie są w pracy. Firmę traktują jak własne dziecko, o które muszą się wspólnie troszczyć. Dobrze, jeśli pozwolą temu dziecku dorosnąć i się usamodzielnić, wtedy zaczynają mieć czas dla siebie.
Z reguły jednak jest inaczej. Nie potrafią przestać być troskliwymi rodzicami, którzy nie dostrzegają, że czas zmiany pieluch i robienia kanapek do szkoły się skończył, a dziecku potrzebna jest wolność i poczucie odpowiedzialności. Nie potrafią rozstać się podejmowaniem decyzji za wszystkich pracowników, kontrolowania wszystkiego osobiście i odbierają innym możliwość wzięcia odpowiedzialności za ich pracę. W efekcie firma rozrasta się objętościowo, ale nie dorasta organizacyjnie. Procesy zarządcze tkwią na poziomie najprostszej działalności gospodarczej, pracownicy nie przejawiają inicjatywy i nie podejmują odpowiedzialności za skutki swojej pracy, mają postawę roszczeniową – jak dzieci.
A co z ich rodzonymi dziećmi? Dorastają wśród problemów biznesowych rodziców, korzystając z owoców ich pracy. Często mają przekonanie, że skoro powodzi im się dobrze, a rodzice bez przerwy pracują, to taka sytuacja jest OK. Rodzice, kierowani poczuciem winy, wynikającym z małej ilości poświęcanego dzieciom czasu, starają się dogadzać dzieciom jak tylko się da. To znów buduje w latoroślach roszczeniowe postawy, zamiast edukowania w kierunku poczucia odpowiedzialności i inicjatywy.
Przychodzi moment zmęczenia materiału. Przedsiębiorcy chcieliby wreszcie odpocząć, ale nie ma takiej możliwości. Nie zostawią przecież firmy, bo sama sobie nie poradzi. Jeśli nie pracują, nie mają dochodów. Muszą…
Dziecko – firma woła ich o każdej porze dnia i nocy. Przerabiają w kółko te same problemy, a naturalni sukcesorzy kompletnie nie mają ochoty na przejęcie pałeczki. Podejmowane próby zatrudnienia młodzieży w rodzinnym biznesie zazwyczaj kończą się konfliktem. Młodzi chcieliby coś zmienić, poczuć się budowniczymi rodzinnego imperium, ale przecież nie można pozwolić dziecku bawić się zapałkami!
Często w rywalizacji pomiędzy dzieckiem-firmą, a rodzonym dzieckiem to drugie przegrywa. Ale to nie ono jest przegrane. To rodziców czeka kolejne wyzwanie – sukcesja.
Oczywiście, z każdej kryzysowej sytuacji jest wyjście, ale im wcześniej zaplanuje się cykle życia firmy ze świadomością cykli życia rodzinnego, tym problemów zasadniczych będzie mniej. Im szybciej pozwoli się dzieciom na podejmowanie własnych decyzji, tym szybciej dojrzeją do samodzielności. Z firmą jest tak samo, zwłaszcza rodzinną.
Jeśli rodzice-założyciele nie odetną pępowiny dziecku-firmie w odpowiednim czasie, zestarzeją się z niemowlakiem na rękach, które umrze wraz z nimi.
Z własnego doświadczenia z pracy z właścicielami firm rodzinnych wiem jak trudno być odpowiedzialnym rodzicem-założycielem, jak trudno przychodzi uwolnienie dziecka i ile wysiłku takich przedsiębiorców kosztuje rozwój w kierunku świadomego rodzicielstwa.
Ale jak już przekroczą barierę podjęcia decyzji zmiany, to wraca radość życia i przychodzą spodziewane efekty.
I wreszcie jest czas dla prawdziwej rodziny!
Nieźle ;) To dopiero etap, który mnie czeka, ale już go rozumiem.
OdpowiedzUsuńSam czuję się właśnie dalej jak niedorosłe dziecko, jakby nikt nigdy nie pozwolił mi na Wkład własny, na odpowiedzialność. Hmmm.... No ale przynajmniej próbuję i coś tworzę :D